Na przełomie października i listopada w – prawdopodobnie jedynym w skali całego kraju – patriotycznym Pubie Reduta rozpoczęto promocję spotkania z posłem R. Winnickim. Chętnych do udziału w prelekcji nie było zbyt wielu, lecz nagle, nieco ponad tydzień od wyznaczonego terminu spotkania, środowiska poznańskiej skrajnej lewicy (anarchiści, mieszkańcy skłotu Rozbratu, Antifa, feminazistki itp.) ogłosiły, że nie dopuszczą do przeprowadzenia spotkania. Na forach oraz stronach internetowych zachodnioeuropejskich bojówek anarchistycznych, także tych odpowiedzialnych za niedawne zamieszki w Hamburgu, pojawiły się zaproszenia do Poznania. Informowano, że Poznań znajduje się niecałe 3 godziny drogi od Berlina, a każdy zagraniczny lewak będzie odpowiednio przywitany i ugoszczony w stolicy Wielkopolski. Wobec zapowiedzi inwazji zagranicznych antifiarzy na miasto, odpowiednio zareagować musiało poznańskie środowisko narodowe.
Tego samego dnia, kiedy lewactwo zapowiedziało swoją manifestację „Nacjonalizm nie przejdzie”, poznańscy nacjonaliści zapowiedzieli demonstrację „Brońmy Poznań przed lewactwem!”. W krótkim czasie informacje o obu manifestacjach przedostały się do mediów, co wsparte doniesieniami z zagranicznych serwisów Antify wywołało zamieszanie w lokalnych oraz prawicowych i lewicowych mediach. Prawicowe straszyły terrorem, jaki w mieście zaprowadzić mają niemieccy oraz francuscy bojówkarze spod znaku 161 i anarchii, lewica rozróbami nacjonalistów, a lokalne wyłącznie zamieszkami.
Niezrozumiała dla przeciętnego Poznaniaka wydawała się postawa władz miasta. Najpierw (p)rezydent miejskiego ratusza, Jacek Jaśkowiak vel. Tęczowy Jacek, wydał zgodę na demonstrację lewaków w wąskich uliczkach zabytkowej zabudowy centrum miasta. Potem miejski ratusz wstrzymał planowany remont prowadzącej do Reduty ulicy Rybaki, oficjalnie motywując to spodziewanymi zamieszkami – o czym poinformowała nawet usłużna wobec Jaśkowiaka i anarchistów Gazeta Wyborcza. Wszystko to wskazywało, że w środę 15. listopada dojdzie do zamieszek.
Do sprawy odnosić zaczęli się także politycy – w tym kilku posłów nie będących ani nacjonalistami ani sympatykami lewackich bojówek. Apelowali oni do Tęczowego Jacka o anulowanie pozwolenia na manifestację skrajnej lewicy w bezpośrednim pobliżu Reduty oraz do służb państwowych o niewpuszczenie do kraju zagranicznych bojówkarzy.
Po Marszu Niepodległości napisał na swoim profilu na jednym z portali społecznościowych: „Ci zadymiarze, którzy pokazali swoje prawdziwe oblicze 11. listopada w Warszawie, przyjeżdżają do Poznania, by judzić, jątrzyć i skłócać. Jednocześnie odpowiedzialnością za możliwy negatywny rozwój sytuacji próbują obciążyć mnie, gdyż Miasto nie zakazało pokojowego zgromadzenia pod hasłem „Nacjonalizm nie przejdzie”. Cieszę się z mocnego głosu sprzeciwu Arcybiskupa Stanisława Gądeckiego i wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy. Nie możemy się biernie przyglądać przejawom skrajnego nacjonalizmu i neofaszyzmu.”
Im bliżej rozpoczęcia manifestacji tym bardziej nerwowe i nastawione na wywołanie zamieszek były działania podejmowane przez Urząd Miasta. Dość powiedzieć, że na ulicy, gdzie znajduje się Reduta Pub oraz sąsiednich, ruch zamknięty był od 6:00 rano, a od południa na obszarze całego centrum miasta znalazły się oddziały prewencji z całego województwa oraz innych obszarów kraju. Atmosferę podgrzewały także lokalne media, dla których zamieszki porównywalne z tymi mającymi miejsce podczas szczytu G20 w Hamburgu były czymś pewnym.
W samą środę już od godziny 17 na ulicy Strzałowej zaczęły zbierać się grupy narodowców oraz antyfaszystów. Ci drudzy schowani byli za kordonem składającym się z kilkunastu szeregów policjantów uzbrojonych także w broń gładkolufową. Punktualnie o 17:30 rozpoczęła się manifestacja „Brońmy Poznań przed lewactwem”. Wzięło w niej udział około pół tysiąca osób, co jest bardzo dobrym wynikiem jak na środowe popołudnie. W manifestacji nacjonalistów brały udział wyłącznie osoby z Poznania i najbliższej okolicy, co w znacznym stopniu różniło ją od antyfaszystowskiego spędu, na który zawitali także anarchistyczni bojówkarze z m.in. Niemiec i Czech. Ostatecznie ilość przeciwników używania mydła była porównywalna do narodowców.
Pomimo zagranicznego wsparcia Antifa poniosło spektakularną klęskę. Dość powiedzieć, że lewacy nie doszli nawet w miejsce, gdzie zarejestrowali swoją manifestację, gdyż miejsce te zajęli narodowcy i kibice. Antysystemowi, gardzący instytucjami państwa i policją anarchiści prosili tę ostatnią o pomoc. Mundurowi podejmowali próby doprowadzenia tam anarchistów wzywając nacjonalistów do rozejścia się, informując o nielegalności zgromadzenia narodowców i grożąc użyciem środków przymusu, lecz okazało się to niemożliwe, gdyż kolejka do Pubu Reduta była tak duża, że klienci musieli tłoczyć się także na ulicy Jeszcze większym ośmieszeniem Antifiarzy było zagłuszenie ich pisków przez piosenkę znanego artysty discopolowego puszczoną przez mieszkańca budynku zlokalizowanego obok ich „manifestacji”. Ostatecznie nie dotrwali nawet do końca swojej manifestacji – zgłoszona była do godziny 22, ale uczestnicy w asyście oddziałów prewencji opuszczali ją już 2 godziny wcześniej.
Klęski poniesione na miejscu na ulicy, nie przeszkodziły lewactwu ogłosić sukcesu. W swoich relacjach, których nie powstydziłby się Joseph Goebels czy Jan Urban, informowali o tym, że nacjonalizm nie przeszedł. Do demonstracji ponownie odniósł się też Tęczowy Jacek, pisząc na portalu społecznościowym:
„Pokojowe zgromadzenie „Nacjonalizm nie przejdzie” to dobra odpowiedź na prowokację środowisk skrajnie prawicowych i nacjonalistycznych. Faszystowskie symbole na łbach ubliżających mi polskich narodowców już mnie w sumie nie dziwią. Dziękuję Policji, pracownikom Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Bezpieczeństwa UMP oraz wszystkim innym służbom, że zapanowali nad sytuacją. Poznań – Miasto Wolne od chorego nacjonalizmu.”
Jak widać środowiska lewicowo-liberalne w Poznaniu tak bardzo odleciały od rzeczywistości, że nawet najbardziej spektakularną klęskę w ciągu ostatnich kilku lat, próbują propagandowo przekuć w swój sukces. Doskonale jednak rozumiemy, że wobec tragicznego zarządzania miastem – np. zamiast zapowiadanych 4000 mieszkań, oddano do użytku zaledwie 150 – prezydent próbuje odciągnąć uwagę opinii publicznej od kolejnych kosztownych błędów w zarządzaniu miastem i przykryć je swoją walką z faszyzmem.